Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Zapisy

Go down 
+3
AzyL
Derfinorde
Shiny
7 posters
AutorWiadomość
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Zapisy    Zapisy  EmptyPią 17 Kwi 2015, 22:16

Tak więc, zapraszam wszystkich chętnych w moje skromne progi. Do mojego świata wkraczacie na własną odpowiedzialność.

Kod:
[b]Imię i nazwisko[/b]:
[b]Wiek[/b]:
[b]Wygląd* (preferuje zdjęcie)[/b]:
[b]Starter:[/b]
[b]Historia**[/b]:
[b]Cele***[/b]:
[b]Towaszysze/Przeciwnicy[/b]:
[b]Dodatkowy ekwipunek[/b]:
[b]Profesja[/b]:
[b]Początkowe miasto[/b]:
[b]Czego ode mnie oczekujesz jako MG[/b]:
[b]Uwagi:[/b]

* można opisać znaki szczególne, które nie są widoczne na zdjęciu.
** lubię ciekawe historie z ciekawymi wątkami fabularnymi, tutaj możecie się wykazać ; )
*** im kreatywniejsze i oryginalniejsze tym lepiej dla Ciebie!


Ostatnio zmieniony przez Patch de La Reynie dnia Sro 29 Kwi 2015, 22:24, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry Go down
Shiny
Początkujący Trener
Shiny


Napisanych : 411
Dołączył : 25/04/2014
Wiek : 25
Skąd : Warszawa

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 18 Kwi 2015, 21:55

Imię i nazwisko: Alexander Evans
Wiek: 14 lat
Wygląd: obrazek
Starter: Treecko
Historia:
Nazywam się Alexander Evans. Urodziłem się dwudziestego szóstego kwietnia, dokładnie czternaście lat temu. W dniu narodzin trafiłem do sierocińca wraz ze starszym bratem. W gruncie rzeczy nie był to typowy ośrodek opiekuńczy, choć na samym początku działalności wszystko na to wskazywało. Oczywistą rzeczą jest fakt, że niewiele z tamtego okresu pamiętam. Jednak dzień odkrycia tajemnicy, którą skrywał ten nielegalnie założony ośrodek na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Do szóstego roku życia wszystkie dzieci traktowano tam normalnie, zapewniano im doskonałą opiekę, nigdy nie chodziły głodne. Nieskromnie przyznam, że byłem całkiem inteligentnym chłopcem i mimo przeżycia niespełna trzech wiosen, wiedziałem, że z moim bratem dzieje się coś dziwnego. Blizny na ciele, wiecznie podkrążone oczy i nagła zmiana charakteru u jedynej bliskiej osoby wywoływały u mnie zaniepokojenie. Byłem natrętnie dociekliwy i za wszelką cenę próbowałem dowiedzieć się co jest nie tak. Richard, gdyż tak brzmiało imię brata, strasznie się denerwował gdy go o to pytałem. Chociaż zawsze się o mnie troszczył, w takich chwilach krzyczał na mnie, a czasem nawet uderzał. Zamykał się często w łazience i płakał. Gdy zrozumiałem, że moje natręctwo wywołuje u niego jeszcze gorszy humor, przestałem pytać.
Gdy byłem już trochę starszym chłopcem, a mianowicie miałem wtedy prawie sześć lat, postanowiłem sprawdzić co robił mój brat, kiedy mnie przy nim nie było. Każdego dnia Rick wstawał bardzo wcześnie i znikał na prawie cały dzień. Pewnego dnia przypadkowo obudziłem się, gdy ten zamykał za sobą drzwi. Dziecięca ciekawość tknęła mnie do tego, bym zdecydował się na śledzenie go. Nawet nie przebrałem się w strój codzienny, tylko od razu za nim ruszyłem. Zaczaiłem się przy balustradzie schodowej i wówczas zauważyłem grupkę dzieci ze zrzedłymi minami, ustawioną w szeregu. Gdy brat zbliżył się do nich, jakiś starszy mężczyzna złapał go za kołnierz i rzucił na gromadkę dzieci, krzycząc, że znowu się spóźnił i za karę będzie pracował godzinę dłużej. Zacisnąłem nerwowo pięści, widząc jak Rick z trudem próbował się podnieść i gdy już mu się to udało został kopnięty przez tego samego tyrana w brzuch. Jedno z dzieci schyliło się do Ricka i postanowiło mu pomóc wstać, ale mężczyzna skarcił go słownie i rozkazał zostawić tego "bezużytecznego gówniarza" w spokoju. Łzy napływały mi do oczu i czułem się beznadziejnie bezradny. Chciałem rzucić się na pomoc jedynemu członkowi rodziny, w którym mimo wszystko miałem największego przyjaciela. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Zadrżałem wtedy i pisnąłem cicho, ale za chwilę na moich ustach spoczęła dłoń ludzka i stłumiła hałas. Zostałem odciągnięty do pokoju znajdującego się za moimi plecami.
- Uspokój się - usłyszałem, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Odwróciłem głowę i zobaczyłem jasnowłosą dziewczynę. - Nie płacz. To niedługo się skończy...
Przytuliła mnie do siebie. W tym momencie nie wytrzymałem i nadmiar emocji sprawił, że po mych policzkach pociekł strumień łez.
Jasnowłosa wyjaśniła mi wszystko. Byłem bardzo wrażliwym dzieckiem, a opowieść, którą mi słownie przekazywała, była dla mnie zbyt bolesna. Usta drżały, łzy z każdą to coraz gorszą informacją napływały mi do oczu, dłonie mimowolnie zaciskały się w pięści. Sierociniec skrywał potworną tajemnicę. Wszystkich chłopców w dniu ukończenia szóstego roku życia wykorzystywano do pracy. W zależności od wieku i siły przyzwano im odpowiednie stanowiska. Jedni pracowali w fabryce, drudzy ciężko harowali na polu, najstarsi zaś pracowali w kopalni. Ci, którzy byli wyjątkowo słabi, przewlekle chorzy lub nieposłuszni, mieli za zadanie żebrać na ulicach. Najgorszy był fakt, że aby wzmocnić ich skuteczność wypalano im oczy. Ludzie na ogół są skłonni pomagać dzieciom, a widok niewidomych z pewnością chwytał ich za serca. Dziewczyn nie wykorzystywano do pracy. Jasnowłosa, której imię brzmiało Rose, powiedziała mi, że mieli co do nich inne plany, które mogli zrealizować dopiero po osiągnięciu przez nie nastoletniego wieku. Nie chciała mi powiedzieć jakie. Dobrze, że tego nie zrobiła. Moje młodociane serce nie zniosłoby kolejnych tragicznych informacji.
Długo milczałem. Szybko do mnie dotarło, że starsza koleżanka podzieliła się ze prawdą nie bez powodu. No tak, za niecały miesiąc miałem mieć urodziny. Szóste urodziny. Uniosłem nieśmiało głowę i zapytałem:
- Co mam teraz zrobić?
- Wkrótce się dowiesz.
Rose podeszła do okna i stanęła do mnie plecami. Usłyszałem, że cicho płacze. Dało mi to do zrozumienia, że powinienem już ją opuścić, więc wstałem i z męczącym natłokiem myśli wybiegłem z pokoju. Ciekawość kazała zerknąć na miejsce, gdzie rano odbyło się tu nieciekawe przedstawienie. Jednak na sali nie było już nikogo.

Rick wrócił następnego dnia. Był cały blady, miał podkrążone oczy i liczne świeże rany na ciele. Pierwszy raz zobaczyłem go w tak tragicznym stanie. Chciałem coś powiedzieć, ale odjęło mi mowę. Chłopak uśmiechnął się do mnie smutno i położył się na łóżku.
Kilka dni później Richard obudził mnie w nocy. Pierwszy raz zobaczyłem go tak podekscytowanego. Na jego twarzy malował się tajemniczy uśmiech. Powiedział mi stanowczym głosem, że za pół godziny ma mnie tu nie być. Po prostu. Mam opuścić budynek i  uciec jak najdalej stąd. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Niedbale dobierał słowa, gadał jak oszalały, ale był radosny. Złapał mnie za rękę i zaciągnął do pokoju najmłodszej grupy, w której znajdowało się małe okienko bez krat. Zbił szybę i kazał nam wszystkim po kolei wychodzić. Dotarło do mnie, że planował ucieczkę, jednak wcale mi się to nie podobało. Krzyczałem na niego. Mówiłem, że złapią nas i będziemy mieli przechlapane. Rick w ogóle mnie nie słuchał. Uśmiechał się głupio, co mnie zdenerwowało. Uderzyłem go w twarz. W normalnej sytuacji wkurzyłby się na mnie i oddałby dwa razy mocniej, tym razem jednak tylko otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się pobłażliwie. Wówczas tajemnicza jasnowłosa, Rose, która również znajdowała się w pomieszczeniu podeszła do mnie, przejechała mi ręką po bujnej czuprynie i uśmiechnęła się. Zarumieniłem się wtedy, gdyż była to naprawdę piękna dziewczyna. Powiedziała mi, żebym zaufał bratu, że teraz wszystko się ułoży, że za parę dni z powrotem się zobaczymy. To ostatnie chyba najbardziej mnie przekonało. Kiwnąłem głową i jako ostatni opuściłem pomieszczenie. Rick został sam wraz z Rose.

Tak jak mi poradził Richard, uciekłem do lasu. Dzieci z sierocińca trzymały się w kilkuosobowych grupkach, tylko ja szedłem sam. Po pierwsze, uważałem to za lepsze rozwiązanie, gdyż jedna osoba nie rzucała się w oczy tak bardzo jak gromadka, a po drugie nie miałem odwagi zagadać do kogokolwiek. Odszedłem na bezpieczną odległość od sierocińca i zaszyłem się na jakimś drzewie, coby mieć dobry widok na budynek. Przeczuwałem, że lada chwila rozpocznie się obława na uciekinierów. Oparłem się głową o gałąź i tak czekałem...
Zasnąłem.
Nie wiem jakim cudem moje ciało zapragnęło odpoczynku na tak dużej wysokości, ale o dziwo nie spadłem. Więcej szczęścia niż rozumu. Już miałem zejść z drzewa, kiedy poczułem zapach dymu. Rozejrzałem się po okolicy.
- Gdzieś się pali ognisko? - pomyślałem.
Zaraz, zaraz...
Przeniosłem wzrok i zobaczyłem ogień wynurzający się z oczodołów okien sierocińca. Przez chwilę nie mogłem w to uwierzyć. Pomyślałem sobie, że nadal śnię, jednak to działo się naprawdę. W budynku wybuchł pożar.
Bracie, co ty najlepszego zrobiłeś?
Szybko zlazłem z drzewa, trochę przeceniając swoje akrobatyczne zdolności, bowiem zeskoczyłem ze zbyt dużej wysokości. Poczułem ból przeszywający prawą nogę, jednak tylko zacisnąłem zęby i bez zastanowienia pobiegłem w stronę sierocińca. Domyśliłem się od razu, że pożar został wywołany przez Ricka i Rose, ale nie byłem pewny, czy celowo, czy przez przypadek i czy udało im się uciec. Bałem się, że zostali w środku.
Podbiegłem pod drzwi budynku i bezmyślnie chciałem wparować do środka, jednak będący w pobliżu strażacy natychmiast mnie stamtąd odciągnęli. Pilnowali mnie do czasu zakończenia akcji. Okazało się, że w środku budynku zostali wszyscy dorośli, z czego przeżył tylko jeden mężczyzna, zaś jego stan był bardzo ciężki. Żadne dziecko nie zginęło.

Oczywistą sprawą jest fakt, że ludzie domyślili się, że pożar został wywołany za pośrednictwem sierot. Próbowali ode mnie wyciągnąć jakieś informacje, gdyż byłem pierwszym odnalezionym świadkiem i przez chwilę również pierwszym podejrzanym. Szybko uznali, że przeżyłem zbyt dużą traumę i dali mi spokój. Ucieszyło mnie to, bo kłamca ze mnie kiepski i bałem się, że w końcu wygadam im kto stoi za wywołaniem pożaru. Szczęście nie trwało długo. Chciałem wyruszyć w podróż, by odnaleźć mego brata i koleżankę, ale miałem tylko sześć lat. Trafiłem do prawdziwego sierocińca, gdzie nie traktuje się dzieci jak tanią siłę roboczą, tylko jak normalnych młodych ludzi. Ale nie pocieszyło mnie to ani trochę. Tęskniłem za bratem, chciałem wiedzieć co się z nim teraz dzieje.
W sierocińcu spędziłem tylko parę miesięcy. Szybko znalazł się człowiek, który postanowił mnie zaadoptować. Był to starszy, ciepły człowiek, o imieniu James. Szybko zdobył moje zaufanie i otworzyłem się przed nim. Opowiedziałem mu historię swojego przykrego życia. Powiedziałem mu nawet o tym, kto wywołał pożar w sierocińcu i że chciałbym odnaleźć swojego brata. Wysłuchał mnie uważnie i przysiągł, że nikomu o tym nie powie.

U pana Jamesa żyłem po dzień dzisiejszy. Starzec był kiedyś wielkim trenerem Pokemonów i postanowił zarazić mnie swoją pasją. Wiedząc, że marzy mi się w przyszłości wielka podróż po świecie postanowił nauczyć mnie żyć w zgodzie z pokemonami. W dodatku odkrył u mnie dziwny dar umiejętności porozumiewania się z pokemonami za pomocą telepatii, która pojawiała się wtedy, gdy więź między mną a pokemonem była wystarczająco duża. Podarował mi wówczas jajo pokemona, którym opiekowałem się jak najlepiej mogłem. Gdy wykluł się Treecko, od razu potrafiłem się z nim porozumiewać. Wówczas zadecydowałem, że będzie on moim pierwszym pokemonowym kompanem.
Nauka bycia trenerem sprawiała mi wiele radości i zajmowała większą część czasu, jednak nie potrafiłem całkowicie zatrzeć śladów przeszłości. Nie było dnia, podczas którego nie pomyślałbym o Ricku i Rose.

Dziś, w moje czternaste urodziny, wyruszam w wielką podróż.
Uśmiecham się sam do siebie, wspominając stare, niekoniecznie dobre czasy.
- Chodź, Treecko. Dziś zaczynamy nowy rozdział w życiu.
Cele:
- Odnalezienie brata Ricka i koleżanki Rose
- Zwiedzenie całego regionu Hoenn
Towarzysze/Przeciwnicy: ---
Dodatkowy ekwipunek: ---
Profesja: Trener
Początkowe miasto: Oldale town
Czego ode mnie oczekujesz jako MG: Po prostu ciekawej gry :)
Uwagi: ---
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 18 Kwi 2015, 22:49

Powiem, że fabuła jest bardzo ciekawa i z przyjemnością poprowadzę Twoją grę. Jest parę wątków, które będę mógł dobrze wykorzystać, podoba mi się to. ; )
Przyjmuję.


Jak zdążyłem zauważyć chcesz reset gry i od nowa, tak?
Powrót do góry Go down
Shiny
Początkujący Trener
Shiny


Napisanych : 411
Dołączył : 25/04/2014
Wiek : 25
Skąd : Warszawa

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 18 Kwi 2015, 23:22

Tak, gra od nowa.
Dzięki za przyjęcie (:
Powrót do góry Go down
Derfinorde
Dzieciak z PokePluszakiem
Derfinorde


Napisanych : 5
Dołączył : 06/04/2015
Wiek : 28
Skąd : Z pola oczekujących na powołanie bohaterów

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 25 Kwi 2015, 20:46

Imię i nazwisko:: Kuba Carolina Christian von de Salvador Nightmare
Wiek: 19
Wygląd: Wyglądam o tak (klik), Na co dzień noszę pelerynkę, która wcale nie jest zasłoną(klik).
182 centymetry wzrostu / 78 kg wagi / rozmiar buta 46
Starter: Growlithe
Historia: Znowu siedzę w pięknym pokoju kar. O takim. Nigdy nie zrozumiem dlaczego tu jest tak pusto, i dlaczego do zabawy dają mi tak ciężką piłkę? O taką. Cóż. Zawsze zanim tu trafię krzyczą na mnie. Tak jak to było teraz. A przecież to co zrobiłem było zupełnym przypadkiem...
Cytat :
Wpis pracowniczy: #00432; Pacjent: Kuba Carolina Christian von de Salvador Nightmare; Przeznaczenie wpisu: Uzasadnienie pobytu w izolatce na okres trzech dni.
Miejsce: Cinnabar Island
Opis:
Tak jak w poprzednich sytuacjach. Wszystko wydarzyło się w najmniej spodziewanym momencie. Pacjent sięgał po tacę z jedzeniem i wtedy niespodziewanie rzucił się na innego pacjenta, stojącego w kolejce za nim, Johna Browna. Zaczął go dusić. Niestety nie udało się odciągnąć go w porę. John Brown zmarł na miejscu. Do notatki załączam dokumentację z sekcji zwłok. K.C.C(...) został natychmiastowo przeniesiony do izolatki. Jako że przewiduje się iż pacjent jest w stanie nad sobą zapanować, zostanie poddany specjalnej terapii. / koniec wpisu 03.04.2015(piątek)
Dr. Samuel Haze~
„Tak. Masz rację. Zupełny ordynarny przypadek... Potrzebujesz pomocy. Jesteś chory, a ja nie zawsze jestem w stanie cię uspokoić." - odezwał się cichutki aczkolwiek bardzo stanowczy kobiecy głos w mojej głowie. Słyszę "Ją" już kilka miesięcy. Nazywa się Annabell. Całkiem przyjemnie się z nią rozmawia. Pomaga mi i dzięki niej nie czuję się kompletnie samotny. Twierdzi, że jest kimś kto chce mi pomóc. Mówi, że mieszka w mojej głowie, dlatego słyszę ją tylko ja.
- No dobrze, ale skąd ja mam wziąć tę pomoc? (Uznajmy, że wypowiedzi niepogrubione są wypowiadane w myślach bohatera)
„Eh, dobrze, że ja zwracam uwagę na to co się dzieje dookoła ciebie. Ostatnio lekarze rozmawiali o niejakim Kennym Harrisonie, specjaliście w zakresie badań wpływu DNA na psychikę i zachowania człowieka."
- Eee... kontynuuj.
„Jako że ja jestem w stanie zagłębić się w twoją podświadomość i psychikę, to jestem w stanie stwierdzić iż problemy z twoim zachowaniem mają właśnie swoje podłoże w DNA."
- Doskonale! Jesteś wspaniała! Trzeba powiedzieć to lekarzom, oni go tu wezwą i po kłopocie!
„Nie! Pod żadnym pozorem nie możesz im tego powiedzieć! Zaczną coś podejrzewać w efekcie czego zaczną podawać ci nowe leki, co tylko pogorszy twój stan! Jestem z tobą znacznie dłużej niż myślisz. Pamiętam wszystko co się działo, gdy ojciec na tobie eksperymentował, nawet wtedy gdy ty mdlałeś, ja byłam nadal świadoma. Chciał znaleźć lekarstwo na twoją chorobę na własną rękę, ponieważ żadna instytucja nie chciała mu pomóc, ale to wiesz."
- Eh... tata... gdyby mi wtedy nie odbiło, to nadal by żył...
„Weź mi się tu nie załamuj. To co się stało, to się nie odstanie. Słuchaj, musimy zaplanować ucieczkę. Sami odnajdziemy tego specjalistę i poprosimy to o pomoc. Przez najbliższy rok będzie podróżować po całym Kanto, więc jakoś co znajdziemy. Mam taki plan, jutro wieczorem wracasz do pokoju i wtedy..."
***

- Psze pani, te pasy są konieczne? Przecież jestem grzeczny. - Zapytałem pielęgniarkę, która właśnie dopinała mnie do łóżka.
- Wiesz przecież, że tak. Takie są procedury i już - odpowiedziała bez krzty emocji w swoim głosie.
- Eh, a nie można ciut luźnej? Bardzo proszę - rzekłem siląc się na słodycz w moim głosie, co większych trudności mi nie sprawiło.
- E... No dobra, ale tylko odrobinę poluzuje.
- Dziękuję, a i czy mogłaby pani zostawić uchylone drzwi? Strasznie mi gorąco.
- Okej, nie widzę z tym problemu. - Odpowiedziała uśmiechając się.
- Arigato. / "Świetnie! Wszystko idzie po naszej myśli!"
***

Trzy godziny później, gdy nocny obchód się skończył, wyskoczyłem z łóżka. Tylko ja miałem pojęcie, że pas przytrzymujący mój tułów po lżejszym zaciśnięciu można łatwo odpiąć używając siły, a z pozostałych pasów wyśliznąć się to pestka.
„Okej. Teraz po cichutku udaj się do pralni. Z tego co wiem o tej porze każdy soi i łatwo będzie się nam tam dostać. Nawet kamery nam niegroźne, bo ochrona to stare ramole, które przysypiają w robocie."
- To niebywałe, że ty wiesz tak dużo, a ja praktycznie nic.
„No bo twoje myśli są ukierunkowane inaczej, a ja jestem oddzielną świadomością, która może robić co chce, a ja chcę ci pomóc."
- Dziękuję.
„Nie musisz. Przecież jestem częścią ciebie. Pomagając ci, pomagam też sobie, to chyba proste, co nie?"
- Tak. Tak. To teraz do tego kosza wskoczyć?
„Tak. Za dwadzieścia minut przyjedzie ciężarówka i zabierze rzeczy do pralni. Wtedy uwolnimy się z tego mi8ejsca.”
- Za dwadzieścia minut mówisz? A to nie jest taki duży biały samochód, który właśnie tu jedzie?
„Co... Kurcze! Tak to ten! Wskakuje do tego kosza!”
Zrobiłem tak jak kazała  Annabell  i już po kilku chwilach bylem w drodze. Samochód dojechał do portu, gdzie kierowca wysiadł i najprawdopodobniej poszedł odebrać kolejne zlecenie czy cuś. Mniejsza z tym. Wykorzystałem ten moment i wyszedłem, że swojego chronienia, uprzednio zabierając jakieś ciuchy, które tam znalazłem.
„Widzisz ten statek?”
- Tak, a co?
„Myślisz o tym samym co ja?”
- Też nie lubisz ryb?
„Co... Nie! Pobiegnij na pokład póki nikt nie patrzy i zbiegnij do ładowni. Wedle nazwy statku wnioskuje, że płynie on do Fuchsia City. Stamtąd zaczniemy poszukiwania profesora Kennego Harrisona.”
- Okej.
Dostanie się na statek było niezwykle łatwe, a przejście do ładowani jeszcze prostsze.
„Patrz ile tu rzeczy. Hm, mam pomysł. Wcielisz się w rolę trenera pokemonów, tak łatwiej będzie się na poruszać po regionie. Weź to... i tamto też się przyda...”
Tym o to sposobem pozyskałem: PokeDex, PokeNav, 5.000$, 6x PokeBalls, 2x Potion. Plecak, śpiwór i wielofunkcyjny scyzoryk.
- Hm, a co to tam jest... - pomyślałem zauważając coś dużego przykrytego płachtą.
„Co? O czym mówisz? Może ty lepiej tam nie grzeb... Ej no... Eh... A rób co chcesz.”
Podszedłem i jednym pociągnięciem zrzuciłem grubą materiałową płachtę. Moim oczom ukazał się maleńki stworek z pomarańczowym futerkiem przyozdobionym czarnymi paskami. Pokemon siedział zamknięty w szklanej klatce, a gdy tylko mnie ujrzał podszedł do ściany na przeciwko mnie i zaczął wpatrywać się prosto w moja osobę. Przeszywał mnie swoim maleńkimi oczkami, które w jednej chwili zaczęły się szklić, co dodatkowo nadało im nadmiernego uroku. Zapewne ten widok większość osób mocno chwyciłby za serce. Stworek ewidentnie chciał się wydostać. Postanowiłem mu pomoc.
- Pomogę mu się wydostać z tej klatki! Tu jest jakieś coś. Trzeba wpisać kod... Hm... - powiedziałem zamyślony.
„No proszę Cię. Jakie jest prawdopodobieństwo, że uda ci się wpisać właściwy kod. Kombinacje mnożą się w setkach, jeśli nie nawet w tysiącach opcji. To ci się na pewno nie uda, a jak już to zajmie to cholernie dużo czasu, a poza tym...”
- Już – rzekłem krótko bez większego entuzjazmu, chociaż w środku rozpierała mnie duma z powodu mojego dokonania.
„Co... Jakim cudem? Eh, głupi ma szczęście... No nieważne.”
Pokemon, którego właśnie udało mi się uwolnić, natychmiastowo okazał mi swoją wdzięczność i zaraz po wskoczeniu na mnie zaczął mnie lizać. Po dłuższej chwili razem z Annabell postanowiliśmy iż Growlithe zostanie moim starterem. Sam pokemon także nie wyraził sprzeciwu w tej kwestii. Wpakowałem go do jednego z Poke Balli. Ucieszyłem się ze swojego pierwszego towarzysz, znaczy drugiego, bo jest jeszcze Annabell. W ogóle nie interesowało nas co ten pokemon robił na statku zamknięty w szklanej klatce.
„Zaraz dobijemy do portu...”
***

Dotarliśmy do Fuchsia City! Nasza 'przygoda' właśnie się rozpoczęła! Jestem głodny...
Cele: Odnaleźć profesora Kennego Harrisona, specjalistę z zakresu badań wpływu DNA na psychikę i zachowania człowieka, który przez najbliższy rok będzie podróżować po Kanto, i oprosić go pomoc w wyleczeniu mojej choroby, która jak podejrzewa Annabell jest uwarunkowana genetycznie. Zwiedzić region.
Towaszysze/Przeciwnicy: Annabell / zapewne Ci ze szpitala psychiatrycznego będą mnie szukać :v
Dodatkowy ekwipunek: Plecak, śpiwór i wielofunkcyjny scyzoryk
Profesja: Jeszcze nie mam, ale będę starać się o hodowcę (w tym temacie co się składa wnioski o profesje)
Początkowe miasto: Fuchsia City.
Czego ode mnie oczekujesz jako MG: Jeśli zgodzisz się poprowadzić, to prysłbym byś to Ty wcielił się w Annabell, która jest podświadomością żyjącą w głowie mojej postaci.
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyNie 26 Kwi 2015, 10:36

Widziałem już Twój zapis chyba u Szkota i szczerze mówiąc mnie bardzo się spodobał i jestem w stanie spróbować prowadzić Tobie grę. Jak będziesz miał jakieś związane z nią pomysły lub coś źle będę prowadził to śmiało pisz na gg/PW. Jakiego pokemona na start chcesz?

Przyjmuję.
Gra będzie założona dzisiaj bądź jutro.
Powrót do góry Go down
Derfinorde
Dzieciak z PokePluszakiem
Derfinorde


Napisanych : 5
Dołączył : 06/04/2015
Wiek : 28
Skąd : Z pola oczekujących na powołanie bohaterów

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyNie 26 Kwi 2015, 11:30

"Starter : Growlithe" < O tego jeśli można.
I dzięki za przyjęcie ^^
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyPon 01 Cze 2015, 23:33

Jako, że moi gracze nie odpisują przez miesiąc mam czyste konto i mogę przyjąć każdą zagubioną duszyczke.
Powrót do góry Go down
AzyL
Dzieciak z PokePluszakiem
AzyL


Napisanych : 20
Dołączył : 01/06/2015
Wiek : 30

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyWto 02 Cze 2015, 22:00

Imię i Nazwisko: Alan Dragneel (ksywa: Azyl)

Wiek: 21

Wygląd: Zapisy  79270735110423231787

Starter: Chimchar, Natsu, Samiec

Historia: Azyl urodził się jak zwykły przeciętny obywatel. Dorastał wśród innych dzieci, był lubiany, w szkole i w domu nigdy nie sprawiał problemów. Miał powodzenie u dziewczyn, reasumując - nikt nigdy nie pomyślałby że jest z nim ''coś nie tak''. Przejdźmy do rzeczy. Drugi dzień wiosny - nastał dzień 20 urodzin Azyl'a. Lubił on popić i potańczyć, dlatego co weekend wybierał się na imprezę do klubu wraz z swoimi kumplami. Jako że była sobota i jego urodziny, powód aby się jeszcze bardziej upić i pobawić niż zwykle, był wystarczający. Jak można było się spodziewać, Azyl wyszedł z klubu o 4 nad ranem w stanie lekkiej nietrzeźwości. Towarzyszył mu jego najlepszy przyjaciel - Zoro.
- Tyy patrz na to, jaskółka - powiedział towarzysz próbując stanąć na jednej nodze, co skończyło się na tym że niezdarnie upadł na ziemie wykonując śmieszny szpagat.
- Hahah, dobra bo się zabijesz. Ogarnij lepiej króla parkour'u - rzekł Azyl i biegiem zbliżał się w kierunku barierki by ominąć ją zgrabnym skokiem, jednak stało się coś dziwnego ...
Bzz...
- O kur#$ !!! - krzyknął Zoro.
- C-co t-to b-było-o - przerażony spojrzał na Azyla który nie wiadomo jakim cudem pojawił się nagle dwa metry dalej od barierki.
- Tyy, chyba urwał mi się film. Dopiero co byłem przed barierką a teraz stoje dwa metry dalej wtf.
- Co ty chłopie zrobiłeś ! - kumpel patrzył na niego jakby zobaczył go pierwszy raz w życiu.
- O co ci człowieku chodzi ? - rzekł główny bohater już lekko poirytowany.
- O to co przed chwilą zrobiłeś ! Tuż przed tą jeb%$# barierką zobaczyłem jakby ślad piorunów na ziemi tam gdzie stałeś, a ty pojawiłeś się dwa metry dalej ! - krzyknął już wyraźnie wystraszony Zoro.
- Weź chłopie skończ ćpać tego kryształa bo ci wzrok szwankuje. - powiedział Azyl lecz sam nie był do końca przekonany co przed chwilą zaszło.
- Wracamy do domu
Przez całą drogę powrotną nie zamienili ze sobą ani słowa. Po jakimś czasie dotarli do rogu oddzielającego ich kamiennice, i rzuciwszy szybkie ''cześć'', każdy poszedł w swoją stronę. Azyl wszedł do mieszkania i od razu położył się do łóżka. Zmęczony po imprezie i całej tej sytuacji przed klubem, usnął natychmiast. W nocy miał koszmary. Śniło mu się że ucieka przed piorunami które trafiają za każdym razem w miejsce w którym przed chwilą stał, a po chwili pojawia się jego przyjaciel Zoro w ciele węża który szepce mu do ucha ''odmieniec'' ''odmieniec'' ... Obudził się z samego rana niewyspany i zgaszony po tej całej sytuacji w nocy. Szczerze mówiąc, nie było to dobre zakończenie urodzin. Rozmyślając o każdym szczególe z powrotnej drogi z Zoro, umył się, zjadł śniadanie i wyszedł na dwór. Było dosyć chłodno, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Czuł się jakoś dziwnie. Jakby w środku ciała miał jakiś płomień który łuska jego organy. Postanowił wyruszyć do punktu bukmacherskiego by obstawić jakieś mecze, między innymi po to żeby wyrwać w końcu myśli z tego chaosu. Szedł przed siebie nie zważając na przeszkody gdy nagle ŁUP ... Poczuł że coś uderzyło w jego bark. Odwrócił się i zauważył grupkę miejscowych cwaniaków którzy dzień w dzień nic nie robią tylko stoją pod klatką z spirytusem.
- Masz jakiś problem ?! - zapytał jeden z nich.
- Z tego co widzę to ty coś do mnie masz - odpowiedział nienaturalnie spokojnie Azyl.
- W zadość uczynienie że nie potrafisz chodzić musisz nam oddać cały hajs i telefon. - powiedział drugi z nich.
- Może frytki do tego? - odparł Azyl.
- W takim razie sami sobie weźmiemy. - rzekł trzeci, najwyższy i najbardziej przy sobie.
Azyl mimo że był niezłym wojownikiem, nie zamierzał się z nimi wdawać w bójkę gdyż nie miał praktycznie żadnych szans -przeciwników było za wielu- więc rzucił się do ucieczki.
- Stój pajacu! - grupka dresów podążyła za nim.
Zaczął uciekać w stronę swojego rejonu, tam pewnie spotkałby swoich znajomych i razem spuścili by im manto. Skręcił w uliczkę i przeraził się - brama oddzielająca podwórko od ulicy była zamknięta -był w pułapce-.
No tak ... dzisiaj niedziela .... - pomyślał.
Usłyszał kroki.
Są już blisko.
Nie zamierzał dać się pobić jakimś lamusom tylko dlatego że było ich więcej, dlatego pobiegł w stronę bramy i nagle ... Bzz ... Znowu to samo ! Pojawił się po drugiej stronie. Tym razem już wyraźnie przerażony ale i jednocześnie zaciekawiony, spojrzał do tyłu. Brama była zamknięta. Oszołomiony ruszył w dalszą drogę, w końcu po jakimś czasie usiadł na ławce niedaleko swojej klatki i odsapnął.
Co się ze mną dzieje. - z mocno bijącym sercem, pomyślał spoglądając na swoje ręce, jakby widział je po raz pierwszy w życiu.
Postanowił zrobić test. Ruszył do opuszczonego domu targowego, znajdującego się niedaleko jego miejsca zamieszkania. Gdy był już w środku, skupił się na ścianie na przeciwko niego, i pobiegł w jej stronę gdy nagle ... JEB !!!
- Auuuu kur$# je$@%^ %#$% - zaklnął głośno leżąc na ziemi i trzymając się za nos z którego intensywnie tryskała krew. Uderzył z łoskotem w ścianę. Mimo bólu, poczuł ulgę. A więc wszystko było z nim w porządku. Zaczął się śmiać. Śmiał się i śmiał co raz głośniej. Nagle usłyszał kroki. Wstał szybko i spojrzał przed siebie. Przed nim stał jakiś facet, na oko 40 lat.
- Witaj Alanie - rzekł grubym głosem tajemniczy jegomość.
- Kim jesteś ? Skąd znasz moje imię ? - odparł Azyl lekko zaniepokojony.
- Pytasz kim jestem? Jestem taki jak ty. Jestem wybrańcem - powiedział tym samym grubym i spokojnym głosem.
Wprawdzie słyszałem że ten teren zamieszkują żule, ale nie wiedziałem że także psychole - pomyślał nasz bohater i otrzepał się z kurzu.
- Co masz na myśli mówiąc że jesteś wybrańcem? - zapytał.
- Ty także nim jesteś. Posiadamy zdolności o których lepiej żeby nikt nie wiedział. Ja na przykład, potrafię uleczyć każdą ranę za pomocą zmysłu. Spójrz. - powiedział, i kierując palcem na nos Azyl'a, zamknął oczy i nagle ... Trzask ... Nos się nastawił, ból zniknął. Azyl spojrzał na niego straciwszy mowę.
- Tak jak mówiłem, jesteśmy wybrańcami losu. Jest nas garstka rozbita po całym świecie, i każdy posiada inne zdolności. Nazywamy się Exoznistami. Tak jak zauważyłeś, ja potrafię leczyć wszelkie rany i złamane kości, nazywamy tą zdolność Medyczny Wichraż. Za to ty posiadasz zdolność typu King. Królewską zdolność. Do tej grupy zalicza się ich niewiele.
- Jaką zdolność. O czym ty mówisz ?! - krzyknął Azyl.
- Błyskawiczna Transmisja - odpowiedział spokojnie tajemniczy Exoznista.
- Potrafisz się teleportować. Początkowo możesz osiągać jedynie 2 metry w zasięgu twojego wzroku, jednak z czasem powierzchnia na której będziesz mógł to wykonywać zacznie się powiększać. Wystarczy trenować umysł :)
- O czym ty do mnie człowieku mówisz. To prawda że dzisiaj wydawało mi się że się teleportowałem ale sam przed chwilą zauważyłeś ! Przy próbie uderzyłem w ścianę ! - krzyknął Azyl już co raz bardziej tracąc cierpliwość.
- To naturalne, ta moc obudziła się w tobie dopiero dzisiaj. Musisz się nauczyć ją kontrolować a będzie wychodziło ci to za każdym razem.
Tego już było za wiele. Azyl nie mógł uwierzyć w to co słyszy, jednak czuł w sercu że to prawda. Odwrócił się w kierunku ściany, i zaczął biec w jej kierunku z całym skupieniem. Po chwili gdy już czuł że jest obok, świat jakby nagle zwolnił. Poczuł jakby w głowie miał jakąś klamkę, którą powinien nacisnąć. Zneutralizował tą myśl, i ... Bzz ... Otworzył oczy. Znalazł się w innym pomieszczeniu. Udało się ! A więc jednak to prawda, to nie sen. Przerażeniem zawładnęła euforia. Wrócił do poprzedniego pomieszczenia tym samym sposobem. Już to zrozumiał, opanował. Z uśmiechem na ustach spojrzał na Exozniste.
- Więc jednak mi wierzysz ? - spytał.
- Ta moc to wielka odpowiedzialność ale i ogromne niebezpieczeństwo. Istnieje pewna organizacja która sama zwie siebie Światowy Rząd. Polują na takich jak my, chcą nas wszystkich powybijać. Przeraża ich to co potrafimy, no ale w niektórych przypadkach trudno im się dziwić. Dlatego nie możesz zostać w tym mieście. Twoi bliscy są zagrożeni. Skoro ja już się o tobie dowiedziałem, to rząd tym bardziej. Na szczęście zdołałem Cie odnaleźć jako pierwszy. Łap - powiedział i podał mu biały szalik.
- Po co mi ten szalik ? - zapytał Azyl.
- To uchroni cie przed prześladowcami z rządu. Ten szalik jest wykonany z magicznego włókna na rodzinnej wyspie króla Exoznistów, najpotężniejszego człowieka naszej rasy. Hamuje on twoją aurę i pozwala ją kontrolować. W ten sposób cie nie namierzą. Poza tym zmienia on swoją barwę. Gdy masz dobry humor jest w kolorze czarnym, a gdy jesteś zły - w białym.
- To chyba powinno być na odwrót
- powiedział rozbawiony Azyl, i założył szalik na szyje który natychmiast zmienił barwę na czerń.
- Widzę że nie rozumiesz powagi sytuacji. Ci ludzie zabijają nas od wieków. Nie możesz tu zostać, musisz uciekać ...
- Daj mi spokój. Nigdzie nie idę. Co mi mogą zrobić? Jak ich zobaczę to ucieknę za pomocą teleportacji
- rzekł Azyl i ruszył w kierunku wyjścia.
- Dzięki za wyjaśnienia, peace
- Poczekaj !!! Musisz stąd uciekać !!! ... - ale Azyl już go nie słuchał. Ciesząc się z nowej mocy i widząc jakie mu to daje perspektywy, pobiegł teleportując się po drodze dzięki czemu wyglądał niemal jak błyskawica.
Nie mogę pozwolić żeby mnie rozpoznano. Mimo wszystko nie chciałbym się spotkać z tymi całymi kasztanami z rządu. - pomyślał i ruszył w kierunku domu.
Dzisiaj w nocy zaczynam zabawę ! - uradowany ruszył w drogę.

Przez następne dwa tygodnie, Azyl korzystał z mocy którą dostał od losu. Mimo że mógł się teleportować jedynie na dwa metry od miejsca w którym stał, nie przeszkodziło mu to w zabawie. Krążyły plotki że codziennie w nocy w galerii handlowej straszył ''Duch okryty szalikiem'' szybki jak błyskawica. Tak naprawdę był to oczywiście Azyl, który teleportował się przez ścianę i korzystał z czego mógł. Zauważono go też w saunie, gdzie podglądał panie które do dzisiaj nie mogą otrząsnąć się z szoku. Zabawy nie było końca ... do pewnego dnia ...

Był piękny sobotni poranek. Azyl jak to Azyl, postanowił wyruszyć na basen, teleportować się do szafki, i podglądać rozbierające się panny. Jak postanowił tak zrobił. Siedząc skulony w szafie na ubrania obserwował, gdy nagle zadzwonił telefon.
- Kogo to? - zapytała jakaś dziewczyna zbliżając się do szafki.
O kur... - pomyślał Azyl i szybko teleportował się spowrotem po drugiej stronie.
- Halo ? - odebrał zdziwiony widząc że Numer zastrzeżony.
- Witaj. Zapewne zastanawiasz się z kim rozmawiasz, jednak to nie jest w tej chwili istotne. Ważne, że trzymamy właśnie na muszce całą twoją rodzinę i jeżeli nie zjawisz się tutaj za 5 minut, zabijemy ich wszystkich. Pozdrawiam - rzekł pewien ochrypły głos i połączenie się urwało.
Czując że serce stanęło mu w gardle, Azyl nie wiedział co na ten temat myśleć.
A jeżeli to nie jest żaden głupi żart? - pomyślał przypominając sobie co mówił ten tajemniczy Exoznista na temat Światowego Rządu.
Owinął szybko twarz szalikiem i popędził jak rakieta ile sił w nogach. Teleportując się z dachu na dach, pędził w kierunku domu.
Nie zdążę ... mieszkam na drugim końcu miasta. - pełny goryczy przyspieszył.
Wreszcie po ok. 10 minutach dotarł do mieszkania. Już na starcie wiedział że coś nie gra.
Guffy nie szczeka ... - miał na myśli swojego Growlithe'a, który zawsze radośnie ujadał gdy słyszał jak ktoś wchodzi po schodach.
Mam nadzieję że jest na dworze.
Wszedł do domu i załamał się na całego. Wszędzie była krew. Jego rodzice, siostra i pies leżeli związani bez życia pośrodku korytarza. Psychika nie wytrzymała - zemdlał.

Azyl obudził 5 godzin później w szpitalu. Obok niego siedział policjant który natychmiast zaczął zadawać pytania.
- Co tam się stało?
Azyl nie odpowiadał. Nie mógł uwierzyć w to co zobaczył, odebrało mu mowę.
- Masz świadomość że jesteś głównym podejrzanym? - zapytał policjant.
Azyl spojrzał na niego. Żyła pełna nienawiści pulsowała mu na czole.
- Że co? - odparł nienaturalnie piskliwym głosem.
- Jesteś głównym podejrzanym o zabójstwo swojej matki, ojca i siostry.
- Ty sie kur%$ dobrze czujesz ? Zabiłem swoją rodzinę ? - już przepełniony do granic możliwości gniewem, nie mógł usiedzieć na miejscu. Wtedy zauważył że jest przypięty kajdankami do łóżka.
- Wypuść mnie
- Niestety, będę musiał cie przewieźć na komisariat gdzie odpowiesz na nasze pytania. A później prawdopodobnie zostaniesz posądzony o potrójne zabójstwo pierwszego stopnia, i resztę życia spędzisz w więzieniu. W mieszkaniu znaleźliśmy pistolet z twoimi odciskami. Przykro mi, ale dowody są jednoznaczne ...
- PIERD$#% TE TWOJE DOWODY ! ZABILI MI RODZINĘ A WY MYŚLICIE ŻE TO JA ?! - Azyl nie wytrzymał, teleportował się za policjanta tym samym oswobadzając się z kajdanek i uderzył go z całej siły w tył głowy. Policjant stracił przytomność. Azyl chwycił swój szalik który natychmiast zmienił barwę na biel, i skoczył z okna. Tuż przed ziemią teleportował się, unikając upadku. Musiał uciekać. Był nie tylko ścigany przez Światowy Rząd, ale i przez Policje. Zakrył szalikiem twarz, nałożył kaptur, i ruszył przed siebie.

Minął rok. Azyl zdążył się pogodzić ze śmiercią rodziny, lecz nadal nie potrafił sobie wybaczyć że tak łatwo do tego dopuścił. Do tej pory krążył przed siebie przez lasy i wioski, po zmroku pojawiając się w miastach i teleportując się, kradł jedzenie i pieniądze ze sklepów. Pewnego dnia gdy już miał tego wszystkiego dość, spotkał małego Chimchara, który zupełnie jak on, krążył bez celu przed siebie. Postanowił się z nim zaprzyjaźnić. Zwędził wcześniej z laboratorium jakiegoś profesora początkowe przedmioty trenera, i postanowił umilić sobie życie zostając trenerem pokemonów.

Dodatkowy ekwipunek: Szalik zmieniający barwę (dobry humor - czerń, zły - biel) i chroniący go przed namierzeniem Światowego Rządu.

Cele: Odnaleźć sens życia. Odnaleźć innych Exoznistów.

Towarzysze/Przeciwnicy: Towarzysze: Zdaje się na Ciebie, jeżeli chcesz możesz w jakimś etapie gry wymyślić kogoś z Exoznistów (najlepiej dziewczynę ;d) który się do mnie przyłączy. Przeciwnicy: Światowy Rząd, Policja.

Profesja: Trener

Początkowe miasto: Może być Celestic, region Sinnoh

Czego ode mnie oczekujesz jako MG: Na pewno ciekawego rozwinięcia tej historii.

Uwagi: brak


Ostatnio zmieniony przez AzyL dnia Sro 03 Cze 2015, 00:33, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyWto 02 Cze 2015, 22:36

Nivis miał rację bardzo mi się podoba ta historia i fabuła. Już mam w głowie kilka ciekawych wątków.
Akceptuje.
P.s. jutro założe Ci grę : )
Powrót do góry Go down
Invisible
Dzieciak z PokePluszakiem
Invisible


Napisanych : 1
Dołączył : 13/06/2015

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 13 Cze 2015, 17:18

Imię i nazwisko: Harrison Anders
Wiek: 12 lat
Wygląd* (preferuje zdjęcie): Szczupły, raczej wysoki jak na swój wiek chłopak o śniadej cerze i przenikliwych, niebieskich oczach. Jego włosy mają jasnobrązowy odcień, a na jego twarzy niemal zawsze gości uśmiech. Zazwyczaj ubiera się w beżowe spodnie, fioletowo-czerwoną koszulkę oraz granatowe adidasy.
Starter: Elekid o imieniu Electro, samiec
Historia**: O ile inni chłopcy w regionie, znanym pod nazwą Kanto wydawali się być oryginalnymi (to długie włosy, to tatuaż, a czasem nawet kolczyk), o tyle Harrison był zupełnie niepozornym nastolatkiem. Pierwszą sprawą, która wyraźnie wyróżniała go z grupy był fakt, że niespecjalnie interesował się walkami pokemon. Nie chodziło o to, że nie chciał być trenerem, on czuł niechęć do wszystkiego, co związane z tego rodzaju pojedynkami. Uważał to za lekko chore: zmuszanie jakiegokolwiek stworzenia do bitew, niekiedy na śmierć i życie, nawet wbrew niemu? To zdecydowanie nie było dla niego.
I choć miał już dwanaście lat i większość jego kolegów wyruszyła w swoją pierwszą podróż, on wcale nie zamierzał iść w ich ślady. W Pallet, gdzie mieszkał, było mu bardzo dobrze.
Tym razem jednak los był irytujący bardziej niż zazwyczaj i postanowił zadrwić z chłopaka. Jego największym utrapieniem była rodzina, słynąca z zamiłowania do walk. Niektórzy nawet głośno zastanawiali się jak to możliwe, że osoba spokrewniona z takimi ludźmi może pragnąć zostać kimkolwiek, byle nie trenerem.
Wszystko zaczęło się od jego babci, imieniem Mary, która w wieku dziesięciu lat rozpoczęła podróż i w przeciągu dwóch lat stała się jedną z najpotężniejszych trenerek w całym regionie. Jej syn, a jednocześnie tata Harrisona również był dość silnym trenerem, jednak on wybrał karierę biznesmena. Matka nie czuła aż takiego pociągu do walk, co jednak nie oznaczało, że była im przeciwna. Mary liczyła na to, że Harrison będzie kolejnym zdobywcą tytułu Mistrza Regionu. On miał jednak inne plany: zamiast trenować, wolał po prostu hodować pokemony. Tak więc gdy skończył dziesięć lat (w tym wieku jego rówieśnicy często rozpoczynali wyprawę), miał nie lada problem. W końcu jednak udało mu się przekonać rodziców do odłożenia podróży, argumentując to słowami "jestem przecież jeszcze bardzo młody, mam dużo czasu..."
Zdarzyło się jednak, że babcia chłopca zachorowała. I nie wyglądało to na przelotną chorobę: przestała nawet wychodzić z domu w trosce o zdrowie (bardziej jednak z surowego zakazu syna niż własnej woli). Lekarze wkrótce wykryli u niej szybko rozwijający się nowotwór, który zaczynał niszczyć jej organizm. Najgorsze jednak było to, że nie wynaleziono na niego skutecznego leku. Podejrzewali jednak, że ten niewykryty dotąd wirus może być wytworem człowieka, a więc nie jest groźny tak, jakby to było podczas nowotworu powstającego w bardziej "naturalny" sposób. Mógł więc zaprzestać wyniszczania organizmu, mógł to przyspieszyć.
Teraz Harrison tym bardziej nie chciał rozpoczynać przygody trenerskiej: nie wybaczyłby sobie, gdyby on zaczął zdobywać odznaki, podczas gdy ta walczyłaby o życie. Od sławy - której pewnie i tak by nie osiągnął, wątpił w swe umiejętności - ważniejsza dla niego była rodzina. Mimo, że był raczej optymistą, wolał spędzać z nią więcej czasu. Tak na wszelki wypadek.

Mijały dni i sytuacja się nie zmieniała. Wreszcie, w jakiś tydzień przed jego dwunastymi urodzinami babcia Mary wezwała go do swojego pokoju. Natychmiast tam pobiegł, niepewien, o co może chodzić. Pełen był strachu. Nie wiedział czy może... może chce mu uświadomić sytuację (dobrze znał skłonność dorosłych, którzy uważali, że ich pociechy nie mogą zrozumieć wielu rzeczy) i jakoś... no, "pożegnać się"? Chyba, że ma dla niego dobrą wiadomość - wszystko może zaczynać się układać. Oby, oby...
Gdy wszedł do raczej średnio dużego pomieszczenia o bladopomarańczowych ścianach, ujrzał kobietę o pomarszczonej twarzy i ciężkich powiekach, kurczowo trzymającą się krawędzi łóżka. Wydało mu się lekko niepokojące, że nie leżała: w końcu dla tak chorej osoby jak ona nawet najmniejszy wysiłek był szkodliwy. Mimo to, starał się nie okazywać zdziwienia. Dobrze wiedział, że nikt nie lubi, gdy zwraca się uwagę na wstydliwe dla niej sprawy. A taką bez wątpienia dla babci Mary był fakt, że nie mogła ruszyć się poza dom - dotąd zawsze była pełna życia, odwiedzała swe przyjaciółki, robiła zakupy... Można nawet powiedzieć, że zachowywała się bardziej jak wchodząca w pełnię życia młoda kobieta niż staruszka.
- Ach, Harrison. Ty ciągle rośniesz - powiedziała, uśmiechając się blado, gdy już go dostrzegła.
- Wzywałaś mnie, babciu? - zapytał lekko podniesionym głosem, mając na uwadze, że babci na starość zaczął już szwankować słuch. - Wszystko dobrze?
Kiwnęła głową i gestem przywołała chłopaka do siebie. Trochę go to uspokoiło - swoją drogą, ona zawsze potrafiła poprawić mu jakoś humor. Nie sądził jednak, że nawet blady uśmiech, goszczący na ukochanej twarzy może - choćby w nikłym stopniu - poprawić jego samopoczucie.
Podszedł do niej i usiadł tuż obok. Choć jeszcze przed kilkoma chwilami czuł się niepewnie, może nawet odczuwał lekki strach, teraz nie było po tym ani śladu. Przy niej znikały wszelkie negatywne emocje. I choć naprawdę irytowało go jej zamiłowanie walk, to znikało to, okryte mnóstwem zalet.
- O co chodzi?
- Zbliżają się twoje dwunaste urodziny - zaczęła, wreszcie przenosząc na niego spojrzenie. - Co roku otrzymywałeś raczej symboliczne prezenty... w tym roku powinieneś otrzymać coś, co mogłoby ci o mnie... no, "przypominać" - przemogła się wreszcie.
Harrison zupełnie nie rozumiał do czego zmierza. A może rozumiał, tylko nie chciał tego sobie uświadomić? Jego uwagę przykuwał fakt, że mówiła to powoli i robiła niewielkie przerwy, tak jakby nawet wypowiadanie tych kilkunastu słów ją męczyło. Tym bardziej chciał, by wreszcie przeszła do sedna. Powróciły wątpliwości i lęk przed... przed tą niechcianą wiadomością.
- Masz już dwanaście lat... Sądzę, że to odpowiedni wiek, by wreszcie rozpocząć swoją pierwszą podróż. Jesteś bardzo dojrzały jak na swój wiek... albo po prostu czasy się zmieniają i chłopcy kształtują swój charakter tak szybko jak dziewczynki - zażartowała. - Tak więc, chciałam ci wręczyć stworzenie, nad którym będziesz mógł się opiekować i dzięki któremu, mam nadzieję, o mnie nie zapomnisz - rzekła, uśmiechając się dobrotliwie. - Na szafce jest pokeball... Mógłbyś?
Natychmiast się poderwał, by sięgnąć po czerwono-białą kulę. Nie chciał, by dostrzegła niechęć na jego twarzy. Dobrze ją znał: od dziecka powtarzała, że jej mały wnusio kiedyś zostanie Mistrzem, który pobije na głowę nawet ją. Nie miał odwagi, by powiedzieć jej jak bardzo nie lubi walk. Sądził, że mogłoby to ją zdenerwować, a rodzice w końcu powtarzali mu, by teraz, w tym "trudnym okresie", starać się utrzymać babcię w spokoju. Dotąd żył w złudzeniu, że kiedyś jej przejdzie: w końcu w dzieciństwie każdego próbują dowartościować. Przykładowo, gdy dotkniesz jakiegoś narzędzia, z pewnością w przyszłości zostaniesz mechanikiem. A gdy pokonasz pierwszych kilka metrów rowerem, bez wątpienia będziesz bijącym rekordy kolarzem.
Wyciągając w jej stronę rękę z piłką, dostrzegł w niej niewielki kształt z rzucającą się w oczy chyba pomarańczowo-żółtą grzywą.
- Dużo szczęścia ci życzę - powiedziała nieco słabym głosem. - Z pewnością kiedyś będziesz wspaniałym trenerem. Kto wie... Może nawet lepszym ode mnie? By rozpocząć podróż, musisz mieć jednak swojego własnego pokemona. Znajduje się on w tej kuli. No dalej, bierz ją - zachęciła go.
W tym momencie podała mu pokeball, który on chwycił. Przypomniał sobie emisję zawodów Ligi, do których oglądania go zmuszała. Było to jednak przydatne: dzięki temu wiedział jak uruchomić mechanizm tego urządzenia i udawać, że zna się jako tako na rzeczy.. Nacisnął wypukły przycisk, znajdujący się na czarnej linii kuli i po chwili oślepiło go białe światło, a gdy błyski ustały, na podłodze stał już niewielkich rozmiarów żółty pokemon w czarne paski. Miał zaciekawione spojrzenie i wyglądał stosunkowo spokojnie, co mimowolnie uradowało Harrisona: jeśli ten wzrok oddaje jego charakter, prawdopodobnie nie będzie z nim większych problemów.
- Nie cieszysz się?
Zdobył się na wymuszony uśmiech. Ten stworek wyglądał całkiem sympatycznie, jednak nie podobał mu się fakt, że prędzej czy później będzie musiał zmusić go do walki. Nie zauważył nawet, że babcia Mary wsunęła nogi pod kołdrę i zaczęła układać się do snu.
- Obiecaj mi, że będziesz wspaniałym trenerem - mruknęła, przymykając lekko oczy.
Harrison przełknął ślinę. Nie chciał kłamać, nie chciał też, by babci było smutno.
- Tak - odrzekł po dłuższej chwili milczenia. - Tak, obiecuję.

Dwa tygodnie po otrzymaniu od babci Elekida - bo tak właśnie nazywał się ten pokemon - Harrison czuł się okropnie. Kilka dni wcześniej odbył się pogrzeb. Pogrzeb jego babci. Zmarła dokładnie trzy dni po jego urodzinach, gdy on był w szkole. Wówczas była z nią jedynie jego matka, która, gdy już zdołał ją uspokoić, wykrztusiła z siebie, że ostatnimi wypowiedzianymi przez nią słowami były "będziesz mistrzem..." Nie miała jednak pojęcia do kogo były skierowane, podejrzewała, że już majaczyła.
- Przynajmniej nie musiała się więcej męczyć - mówiła ze łzami w oczach, widząc smutną twarz syna.
Dobrze wiedział kogo miała na myśli... Nawet będąc już na "progu", pragnęła, by jej jedyny wnuczek osiągnął sławę taką jak ona. Jak miał się czuć? Z jednej strony żył w rozpaczy i za nic nie chciał w takim okresie opuszczać domu, zaś z drugiej pragnął spełnić - mimo swej niechęci - prośbę babci. Zawsze była dla niego dobra. Zawsze go wspierała. Zawsze pomagała mu w odrabianiu lekcji, gdy czegoś nie rozumiał, a rodzice nie mieli czasu.
Minęło już dokładnie pięć dni od jej śmierci, a on wciąż miał mętlik w głowie. Przeglądał właśnie album rodzinny. Pozwalało mu to wspominać te zabawne chwile, spędzone z babcią, dzięki którym czuł się szczęśliwie. Poza tym, przypominał mu o niej również Elekid, którego postanowił nazwać Electro. Ten pokemon przywoływał również wspomnienie słów... Słów, które utkwiły mu w pamięci i nie sądził, by zbyt szybko się z niej ulotniły. "Obiecaj mi, że będziesz dobrym trenerem". Obiecał. Nie do końca wiedział czy dobrze postąpił, miał świadomość tego, że przez tą przysięgę będzie musiał postępować wbrew sobie. Ale może pomoże mu to w przyzwyczajeniu tej sytuacji? No, może nie tyle przyzwyczajeniu, co stopniowej akceptacji. Zawsze to lepiej mieć jakiś cel w życiu... pozwoli mu to zapomnieć. Nie, nie zapomnieć. Oswoić się. I będzie wiedział, że robi coś, dzięki czemu babcia Mary - gdziekolwiek teraz jest - będzie mogła być z niego dumna.
Postanowione. Może będzie ciężko, ale obiecał jej. A obietnica jest dla niego rzeczą świętą. Zostanie trenerem, może nie najlepszym, ale postara się zrobić wszystko, co w jego mocy, by stać się tak silnym, jak tylko to możliwe.
Cele***: Mimo wszystko, realizować obietnicę złożoną babci
Towaszysze/Przeciwnicy: narazie brak
Dodatkowy ekwipunek: tutaj zdaję się na MG.
Profesja: Trener
Początkowe miasto: Kanto, Pallet Town
Czego ode mnie oczekujesz jako MG: Inni proszą o ciekawą grę, albo o przyjęcie... dlatego, żeby być oryginalnym proszę o... nic :)
Uwagi:
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySob 13 Cze 2015, 22:49

Podoba mi się ten motyw z babcią :D Akceptuję. Grę założe Ci jutro jak będe ^^
Powrót do góry Go down
Snovi
Początkujący Trener
avatar


Napisanych : 210
Dołączył : 26/04/2014

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyPon 15 Cze 2015, 12:17

Imię i nazwisko: Tony Green
Wiek: 17 lat
Wygląd* (preferuje zdjęcie): Przepraszam, ale nie mam ani pomysłu, ani nie jest to dla mnie specjalnie ważne ;/
Zapisy  Images?q=tbn:ANd9GcRk9WQeaQArlK0zMdpmJdL9Y3ANSWPU6-TmN4QZ71hWyy80qnXAbCMEr9E
Starter: Totodile
Historia**:
-Oooo, jest i nasz przyszły mistrz!- wykrzyknął prezes lokalnego, juniorskiego klubu dla trenerów, gdy w drzwiach pojawiła się postać 10-letniego chłopca z lokalnej szkoły. Walki pokemon były najpopularniejszym sportem na świecie, ogromne korporacje płaciły najlepszym trenerom miliony dolarów za występy z ich logo na koszulkach i czapkach, a Mistrzostwa Świata przyciągały setki tysięcy kibiców, którzy byli w stanie zapłacić każdą cenę za bilet na trybuny ogromnych stadionów. Co 4 lata najlepsi trenerzy świata stawali na przeciw siebie, by udowodnić swoją wartość i dać potwierdzenie posiadanemu talentowi. Dzieciaki biegały po ulicach wykrzykując nazwiska swoich idoli, a jednym z tych dzieciaków był właśnie młodziutki Tony. Niedawno otrzymał swojego pierwszego pokemona, którym był Turtwig, mały, energiczny stworek z powodzeniem rywalizował na ulicach Snowpoint nawet z przeciwnikami o typie lodowym. Stworek miał w oczach ogromną pasję i zdobywał doświadczenie w ogromnym tempie, a jego trener mimo młodego wieku posiadał ogromną wiedzę na temat otaczającego go świata. Trenowali wspólnie w lokalnym klubie FC Snowpoint i przygotowywali się do okolicznych zawodów. Teraz chłopiec z wymalowanym na twarzy zdziwieniem stał w progu biura, nie mogąc zrozumieć o co chodzi.
-Pojedziesz na młodzieżowy mundial- wykrzyknął z uśmiechem prezes-Jeden ze skautów z Sinnoh obserwował Cię już od jakiegoś czasu, będziesz jednym z szesnastu reprezentantów naszego regionu w Mistrzostwach Świata do lat 10, które odbędą się za miesiąc w Goldenrood. Potrzebne będą Ci dwa pokemony, liczę na to, że jakiegoś złapiesz i dasz popis na turnieju- mówił jednym tchem wyraźnie podekscytowany starszy mężczyzna.
-Na prawdę? Będę miał szansę zaprezentować się na tak ważnym turnieju?- dzieciak nie mógł uwierzyć, od zawsze jego marzeniem była walka przed liczniejszą publicznością, przed którą mógłby pokazać na co go stać, zaprezentować swoje ogromne jak na ten wiek umiejętności. Bez wahania wyrwał formularze z dłoni przełożonego i popędził do domu, by rodzice wypełnili wszelkie zaświadczenia i pozwolili na jego wyjazd.
Ogromna radość i duma rozpierała zarówno matkę jak i ojca, wiedzieli doskonale, że jeśli ich syn w młodym wieku dostał się do kadry, może zrobić ogromną karierę, zarabiać w przyszłości fortunę i nie martwić się o nic, to była wielka szansa dla ich dziecka, szansa na ustawienie w życiu, ale też szansa na przygodę i na spełnienie marzeń. Miesiąc minął bardzo szybko i wraz ze sztabem szkoleniowym U-10 regionu Sinnoh, 16 osobowy skład wyleciał samolotem do Johto, na mundial. W mieście panowało szaleństwo, co prawda są to tylko zawody do lat 10, nie ma z nich transmisji w telewizji, a poziom nie powala na kolana, większość biletów była jednak wyprzedana, kto nie chciałby zobaczyć na żywo najlepszych trenerów młodego pokolenia? Tony pracował ciężko przez miesiąc z Turtwigiem i Grimerem, którego podarował mu trener w Snowpoint. Chłopiec nie mógł sam złapać pokemona, nie był wystarczająco dobry i nie wolno było mu opuszczać samemu miasta, a potrzebował dwóch stworków. Na szczęście szkoleniowiec wyszedł na przeciw jego oczekiwaniom.
Pierwszy mecz turnieju zaplanowano na 10.06 na godzinę 8:00. W Goldenrood przygotowane były aż 4 stadiony, z których największy "Goldenrood Arena" był gospodarzem najciekawszych spotkań. Pary były rozlosowane, walki miały odbywać się co pół godziny. 128 młodych trenerów pełnych zapału z różnych zakątków świata było gotowych.
-Tony, spójrz, to ty i...jakiś John, on jest chyba z Goldenrood, będziesz pojedynkował się z reprezentantem gospodarzy już w pierwszej rundzie- wykrzyknął Jeff, przyjaciel Tony'ego, z którym dzielili pokój w hotelu na czas mistrzostw. Losowanie nie było łaskawe dla chłopca, walka 1 vs 1 ze wspieranym przez całą miejscową publiczność, doskonałym zawodnikiem. I...no nie. Chłopiec zgłosił do zawodów Charmandera. To będzie masakra, czyżby Tony miał tak szybko zakończyć czynny udział w mistrzostwach? Godzina 11:30 na głównym stadionie, walka rozpoczyna się, pierwszy, drugi Flamehtower, widać że jaszczurka jest znakomicie przygotowana do walki. Zna bardzo wiele ruchów TM i HM, Turtwig też sporo ćwiczył, jednak czy to wystarczy? Serie Energy Balli nie robią wrażenia na ognistym stworku, który nęka żółwia seriami Scratch. Pokemon Tony'ego trzyma się jednak dzielnie i wciąż ratuje za pomocą Synthesis. Ale cóż to? Białe światło otacza trawiastego stworka i po chwili z blasku wyłania się zupełnie inny pokemon. To Grotle! Dużo silniejsza, wyższa forma Turtwiga, stworek szybkim Tackle powala Charmandera i...zwycięża! To już koniec, miejscowi kibice muszą obejść się smakiem, gość ze Snowpoint pożegnał ich reprezentanta.
12.06 i kolejny mecz, pozostało już tylko 64 trenerów, ale Grotle jest doskonale przygotowany to walki. Pierwszy, drugi Razor Leaf, Mega Drain, stworek bez najmniejszych problemów powala Eevee, który był jego przeciwnikiem. Teraz 3 dni przerwy od walk. Czas przygotować się do 1/16 zawodów. Pozostało bowiem tylko 32 chłopców z szansami na tytuł najlepszego na świecie. 15.06 odbywa się kolejna walka, Grotle z łatwością pokonuje walczącego po przeciwnej stronie Wartortle i...witamy w kolejnej rundzie. Witamy w 1/8.
Jeszcze jedno losowanie...ale co to? Drabinka wskazuje że kolejnym przeciwnikiem Tony'ego będzie...Jeff...któryś z przyjaciół będzie musiał obejść się smakiem i kibicować w kolejnej rundzie koledze. Z jednej strony powód do dumy dla regionu Sinnoh, będą mieli swojego człowieka w ćwierćfinale i być może nie jednego, ponieważ jeszcze dwóch trenerów z tamtego regionu jest w grze. 17.06. Godzina 20.00, przedostatnie spotkanie 1/8 na pobocznej arenie w Goldenrood.
-Naprzód Electabuzz-wykrzyknął Jeff.
-Naprzód Grotle- odpowiedział Tony i trawiasty stworek stanął na przeciwko poke-tygrysa.
-Zacieramy ręce na to spotkanie, obaj chłopcy udowodnili już, że zasłużyli na udział w tegorocznym czempionacie, czas na emocje!- skwitował komentator i pokemony przystąpiły do walki. Energy Ball, Thunderbolt, oj, jest co oglądać, przepiękne ruchy mieszają się w powietrzu, Electabuzz słabnie jednak coraz bardziej, Grotle wciąż korzysta z Synthesis i... ostanie Tackle! Koniec! Tony wygrywa. Przyjaciele podają sobie ręce.
-Będę Cię wspierał-powiedział Jeff z uśmiechem na ustach.
-Nie martw się, zaszedłeś aż do 1/8, to wielki wyczyn- odpowiedział Tony.
Kolejny mecz zaplanowany dopiero 3 dni później. ćwierćfinał. Od tego momentu walki toczą się w formule 2 vs 2. I znów. Grotle, wspaniały stworek pokonuje oba pokemony przeciwnika i zapewnia Tony'emu kwalifikację do półfinału.
-To nie może dziać się na prawdę, to chyba jakiś sen.- myślał chłopiec. Niedzielny półfinał 22.06. Grotle wyskakuje z Pokeballa, naprzeciw niego Flareon, ale stworek nie ma kompleksów, pierwszy, drugi Energy Ball, fantastyczne Earth Power i ognisty pokemon musi obejść się smakiem. Teraz kolejny...Chimchar, znów ognisty? Będzie trudno, Tony przywołuje Grotle'a.
-Wystarczy przyjacielu, odpocznij przed finałem- rzekł niejako dając do zrozumienia rywalowi, że mecz skończony. Na murawie pojawia się Grimer, ale...pokemon w ogóle nie ćwiczył, jest nieprzygotowany do walki, jeden Flamethower i stworek pada na ziemię. To koniec. Na arenę wraca Grotle i z trudem dobija poke-małpkę. Stało się jasne, że Tony zaniedbał treningi z drugim stworkiem, dostał się do prawda do finału, ale 3 dni nie wystarczą na doprowadzenie Grotle do optymalnej formy i wyrobienie Grimera. 25.06 Tony poniósł klęskę, jego stworki przegrały z Hitmonlee, a rywal nie musiał nawet używać dwóch pokemonów. Cóż, szkoda. Ale Tony jest bohaterem, pisze o nim prasa w całym Sinnoh, a na jego szyi właśnie zawisł srebrny medal mistrzostw świata, czas wracać do domu. Rodzice są z niego ogromnie dumni, klubowi trenerzy i prezes również. Chłopiec już rozpoczyna przygotowania do kolejnych młodzieżowych mistrzostw, za dwa lata, na jego terenie, w Sinnoh, w Snowpoint, obok jego domu, przy ogromnej publiczności zwycięży. 23 miesiące minęły jak z bicza strzelił, do mistrzostw U-12 potrzebne są wciąż dwa stworki. Tony dysponuje dorodną Torterrą i w końcu dobrze przygotowanym Mukiem. To będzie jego turniej. Pierwszy mecz, mecz otwarcia i on, na przeciwko nieznanego szerszej publiczności trenera z Kanto. Ale cóż to. Wodna arena? Jak sobie poradzić w takich warunkach, przeciwnik wypuszcza w bój Laprasa który z łatwością rozprawia się zarówno z Torterrą jak i z Mukiem. I KONIEC! KONIEC WALKI! KONIEC TURNIEJU! KONIEC MARZEŃ O TRYUMFIE NA WŁASNYM TERENIE! PO PROSTU KONIEC! W pierwszej rundzie...chłopiec był pewien że ma u stóp cały świat, nie ćwiczył od dawna, wydawało mu się, że poniesiony dopingiem pokona tutaj każdego, tymczasem rozczarował wszystkich. Przez wiele tygodni z nikim nie rozmawiał i nie pojawiał się na klubowych treningach. Jego kariera stanęła. To było straszne...zawiódł. Pewnego październikowego poranka, zacisnął pięści, wstał z łóżka i poszedł do budynku prezesa FC Snowpoint. Wiedział że spartaczył sprawę, ale przecież jest tylko dzieckiem, musi spiąć się i wznowić treningi, musi spełnić marzenia. Po długiej rozmowie, w której przeprosił za nieobecności, kiedy tłumaczył się złym stanem psychicznym, załamaniem. Prezes poklepał go po ramieniu.
-Jesteś nadzieją Snowpoint, nadzieją Sinnoh, wiem, że na Mundialu U-14 za dwa lata nie zawiedziesz. Tylko nie popełnij tego samego błędu. Nie spocznij na laurach- podsumował doświadczony mężczyzna.
Dwa lata ogromnie ciężkiej pracy, codziennych niemal treningów i Crobat, który zasilił jego drużynę. I wyjazd na kolejne zawody, w Kanto. Mistrzostwa Świata do lat 14. Pierwsza, druga, trzecia runda. Torterra mógłby rozprawić się sam ze wszystkimi. Green rotuje jednak składem, by nie wymęczyć swoich podopiecznych. I półfinał! Już, jest świetnie, na pewno tym razem nie zawiódł, nie odpadł szybko. Odniósł sukces. Brakowało mu Jeffa, który nie jeździł na kadrę od 3 lat. Chłopiec był bez formy, jego pokemony przegrywały i nie odnosił sukcesów. Ale trudno, na pewno kiedyś się spotkają. i 30.06, półfinał mistrzostw do lat 14. Tony Green i Ashley Moon. Ale cóż to. Charizard rywala wykorzystuje Mega Stone, pokonuje Torterrę, przegrywa z Crobatem, ale Blastoise rywala dobija i poke nietoperza i Muka. To nie będzie spełnienie marzeń Tony'ego. Nie będzie złota. Chłopiec nie popełni jednak błędu z przeszłości, nie załamie się. Zaszedł daleko, a przed nim przecież jeszcze mecz o 3 miejsce. Dwa dni później po emocjonującym meczu odnosi przepiękne zwycięstw z spotkaniu o brąz i do Snowpoint wraca z medale. Nie rozmienił talentu na drobne, znów jest bohaterem w swojej okolicy. A za dwa lata Mistrzostwa do lat 16! Kolejna kadra, kolejna kategoria wiekowa przed nim. Czas znów upłynął mu szybko. przygotowany do turnieju doskonale, z czwartym pokemonem, którym był Kingler, wyjeżdża na zgrupowanie. Jak burza przechodzi kolejne rundy, a jego mecze opisywane są w prasie na całym świecie. "Genialny szesnastolatek odprawia z kwitkiem faworytów"- głosiły nagłówki. I...finał, wreszcie, po 6 latach, które upłynęły od mundialu U-10, wreszcie powtórzył swój wyczyn, finał. Za dwa dni finał. Czas odpocząć, przygotowany jest przecież znakomicie...
Poranek w niedzielę przed finałem nie należał do najmilszych. Tony spędził go w łóżku z bólem brzucha i temperaturą, czymś się zatruł...lub ktoś go zatruł. O 15.00 wyszedł odebrać stworki z PC.
-Nie ma ich-odrzekła siostra Joy-Wziął je Twój trener, Trend
-Mój trener ma na imię Matt- wymamrotał przez zdarte gardło chory chłopak. Po czym wyjął telefon i zgłosił incydent na policję.
Funkcjonariusze i policjantka Jenny szukali całe popołudnie, niczego się jednak nie dowiedzieli. Mecz miał rozpocząć się o 21.00 i...skończyło się na walkowerze, wygrał... Ashley Moon, nie błyszczał formą w turnieju. Krewny Nabiha Al-Sabiha. Wujek wysyłał mu masę pieniędzy na nowe pokemony i itemy, ale trener był z niego marny, nie miałby szans z Tonym. Chłopiec doskonale wiedział kto jest odpowiedzialny za kradzież jego stworków i za kolejny nie-złoty krążek mistrzostw w jego karierze.
-Oddawaj moje pokemony, wygrałeś już
-Nie wiem o czym mówisz-odburknął Ashley.
-Oddawaj- Tony rzucił się na rywala, jednak w tej chwili dwóch ochroniarzy chłopca podskoczyło do niego z pięściami. Pobity chłopiec wrócił do domu bez pokemonów i ze srebrem. Sprawa rozeszła się po kościach. Nagłośniły ją w prawdzie media na całym świecie, nikt nie znalazł jednak dowodów. Tony'ego wspierali wszyscy, trener, prezes, przyjaciele, rodzina, odwiedził go nawet dawny kumpel- Jeff. Na nic. Chłopiec nie wychodził tygodniami z domu, z pokoju...nie rozmawiał z nikim. Wszyscy się o niego martwili...na próżno. Nie obchodziło go już nic.
Sierpniowy poranek, do pokoju 17 letniego Tony'ego wlewają się pierwsze, poranne promienie słońca.
-Mam dość...okradli mnie z pokemonów, ze szczęścia i z marzeń- wymamrotał, a do jego oczu napłynęły łzy. Chciał walczyć dalej. Chciał wystąpić za dwa lata na mundialu do lat 18, a później przejść na seniorstwo i walczyć w normalnych mistrzostwach, organizowanych raz na 4 lata...ale czy warto? Skoro pieniądze i oszustwo rządzą tym wszystkim, co tak kochał? Warto...warto...żeby udowodnić wszystkim, że nie da się kupić umiejętności, talentu, ideałów, żeby udowodnić, kto jest najlepszy i zażegnać ten proceder. Podpisać kontrakty ze sponsorami i zgarnąć nagrody pieniężne za zawody w których weźmie udział po drodze. Żeby spełnić marzenia! W ciągu tygodnia dopiął wszystkie sprawy i spakował się.
-Wyruszę w podróż- tak brzmiały jego pierwsze słowa, w rozmowie z rodzicami. Obgadał z nimi wszystko. Ulubiony prezes podarował mu przed odejściem PokeBall ze starterem.
-Niech ci służy, wiem, jak wiele straciłeś, ale teraz zaczniesz od nowa, teraz udowodnisz światu ile jesteś wart, gdyby coś- dzwoń. Jestem wpływowy, zawsze Ci pomogę, my wszyscy zawsze Ci pomożemy, jesteś wielki, pamiętaj o tym
Chłopiec ze łzami w oczach uścisnął rękę sędziwego działacza i spojrzał na pokeball. Krople ściekały z jego oczu na biało-czerwoną kulkę. On kocha pokemony i kocha tego stworka, który siedzi w środku. A miał to być Totodile, wesoły, wierny, kompan na resztę życia...
Cele***: Wygrana w Mistrzostwach Świata w dalekiej przyszłości, stoczenie i wygranie walki z Ashleyem, udowodnienie że w sporcie nie liczą się pieniądze. Odnaleźć ukochane pokemony.
Towarzysze/Przeciwnicy:Brak towarzyszy (towarzysz na odległość- utrzymywanie jakiegoś kontaktu z Jeffem, jakieś spotkania może czy coś raz na jakiś czas, może coś ciekawego wyniknie wtedy)
Przeciwnik: Ashley.
Dodatkowy ekwipunek:---
Profesja:Trener
Początkowe miasto:Snowpoint
Czego ode mnie oczekujesz jako MG: Bardzo lubię walki, lubię pisać taktyki itd., nie mówię żeby co stronę, ale nie żałuj mi pojedynków. Zależy mi żeby gra była prowadzona z polotem, żeby sprawiała przyjemność i mi i Tobie...a i najważniejsze, mimo że grałem na wielu forach PBF o tej tematyce i to przez lata, nigdy nie wykształciłem w sobie nawyku pisania w grze na 40 linijek, więc nie gniewaj się jak będą krótsze odpowiedzi, bo nie mam do tego drygu ;)
Uwagi: Sorry za powtórzenia w historii, nie miałem pomysłów i czasu żeby to "dopieścić" :P i sorry za skróty bardzo w historii i przyśpieszanie czasu, ale i tak dość długa wyszła.


Ostatnio zmieniony przez Snovi dnia Pon 15 Cze 2015, 17:08, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Patch de La Reynie
Początkujący Trener
Patch de La Reynie


Napisanych : 217
Dołączył : 11/02/2015
Wiek : 33

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptyPon 15 Cze 2015, 16:53

Spodobał mi się motyw z szukaniem tych zaginionych pokemonów. W sumie jest nawet nawet.. dlatego postanowiłem, że Cię przyjmę w moje skromne progi.
Powrót do góry Go down
The Coon
Początkujący Trener
The Coon


Napisanych : 222
Dołączył : 30/03/2014
Wiek : 30

Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  EmptySro 17 Cze 2015, 21:15

Rezygnuje, ale podanie zostawiam jako pamiątkę :p
Spoiler:
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Zapisy  Empty
PisanieTemat: Re: Zapisy    Zapisy  Empty

Powrót do góry Go down
 
Zapisy
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Zapisy
» Zapisy
» Zapisy
» Zapisy
» Zapisy

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Off Top :: » Archiwum :: Gry :: MG Patch de La Reynie-
Skocz do: